Po bardzo eksperymentalnym „A Thousand Suns” zespół postanowił zrobić krok w tył. „Living Things” jest prostszy w odbiorze niż jego poprzednik. To nie oznacza jednak, że Linkin Park zrezygnowało całkowicie z wcześniej nabytych doświadczeń. Można powiedzieć, że omawiany album łączy ogień z wodą. Czy jednak mu się to udaje?
Pierwszy utwór, czyli „Lost In The Echo” jest czymś naprawdę
wybitnym. Mimo prawie całkowicie elektronicznego charakteru
udowadnia, że ma w sobie również mnóstwo rockowej energii. W tym
miejscu należy pochwalić jednego z wokalistów, Chestera
Benningtona, którego głos przyprawia tutaj o ciarki na plecach.
Dzięki niemu refren wypada naprawdę melodyjnie, a zakończenie cechuje się odpowiednią dawką agresji. Jeśli zaś chodzi o resztę
utworów to są one oparte na podobnym schemacie. Mamy tutaj głównie
połączenie wspomnianych już gatunków – muzyki elektronicznej
oraz rockowej. Oczywiście każdy numer różni się użyciem
poszczególnych elementów. Oraz jakością, ponieważ nie wszystko
tu jest tak dobre, jakie być powinno.
Oprócz „Lost In The Echo” pozytywnie wypada również
„Victimized”. Krótki, bo trwający zaledwie dwie minuty, ale
zaskakujący swoją brutalnością. Niezły jest również „Lies
Greed Misery” w którym można wyczuć inspiracje dubstepem, czy „
In My Remains” z niesamowicie pozytywnym refrenem (choć pozytywnego tekstu to on jednak nie ma). Na plus należy
zaliczyć także obecność „Tinfoil” - jest klimatycznym
wprowadzeniem do ostatniej piosenki, a także pokazuje, że zespół
naprawdę uczy się na własnych błędach. Tym co najbardziej
przeszkadzało w odbiorze „A Thousand Suns” była właśnie ilość
przerywników. Tutaj mamy tylko jeden.
Teraz należy przejść do wad. Najgorzej prezentuje się „Burn It
Down”. Nie dziwi fakt, że został on wybrany na pierwszy singiel
promujący album. Jego plastikowe brzmienie oraz wręcz tandetna
melodia idealnie nadają się do radia. Jednak w zestawieniu z resztą
materiału (który również stara się być maksymalnie przebojowy)
nie wypada to najlepiej. Na krytykę zasługuje również „I'll Be
Gone”, który nie do końca wykorzystał swój potencjał (w
utworze zostały użyte instrumenty smyczkowe, jednak przez wokal prawie wcale tego nie słychać). „Roads Untraveled” to zaś przykład
zwykłego zapychacza. Nie jest to zły utwór, jednak nie wyróżnia
się niczym szczególnym.
Podsumowując - „Living Things” to po prostu dobry album. Gdy
przymknie się oko na kilka minusów, to ta płyta potrafi dać
naprawdę sporo radości. Jeśli więc ktoś szuka niewymagającej
rozrywki to ten album jest właśnie dla niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz