czwartek, 5 września 2019

Thirty Seconds To Mars - America


Chyba nikt nie spodziewał się po Thirty Seconds To Mars powrotu do rockowego grania. Mimo wszystko, ostatnia płyta to duże zaskoczenie. Co innego powolne odchodzenie od rockowych korzeni, a co innego przerzucenie się na komercyjny pop. Nie powinno więc dziwić, że album zebrał mieszane opinie. Czy jednak jest aż tak źle?

Należy na wstępie zaznaczyć, że mimo plastikowego brzmienia i ograniczenia roli gitar do minimum, trafiają się tutaj piosenki całkowicie „marsowe”. Takie „Dangerous Night” mogłoby z powodzeniem trafić na poprzedni krążek. Jest umieszczony w duchu „City of Angels” czy „Bright Lights”, co powoduje że jest również tak samo przebojowe. To nic oryginalnego, ale przyjemnie się tego słucha. Jeśli już porównujemy do „Love Lust Faith + Dreams” to „Monolith” przypomina znajdujące się tam instrumentalne kawałki. Jest bardzo klimatyczny i trochę szkoda, że to jedyny tego typu utwór na „America”. Rekompensuje to trochę „Rider”, gdzie symfoniczne brzmienia połączono z wokalem Jareda. Tworzy to udane zakończenie.


A jak wygląda reszta płyty? Przede wszystkim należy zaznaczyć, ze nie taki diabeł straszny jak go malują. Byłem negatywnie nastawiony po „Walk On Water”, które zostało wybrane na pierwszy singiel. Odstraszało tam wszystko – przez produkcję i zmieniony przez różnorakie efekty wokal, po nudny tekst (ile razy można śpiewać o tym samym?), aż po sam pomysł na piosenkę (znowu te okrzyki). Jednak po połączeniu jej z innymi kompozycjami nie wypada ona źle. Bo nie można „Walk On Water” odmówić dwóch rzeczy. Po pierwsze – jest to bardzo pozytywna piosenka. A po drugie - łatwo wpada w ucho, a dzięki temu można się do niej szybko przekonać. Miło zaskoczyły mnie „Love Is Madness” z gościnnym udziałem Halsey (żeński wokal dodał temu utworowi odpowiedniego uroku) i najbardziej elektroniczny „Hail to the Victor” (dość powiedzieć, że w refrenie głos Jareda schodzi na dalszy plan). „Dawn Will Rise” jest z kolei bardzo spokojny, choć nadal utrzymany w tym popowo – elektronicznym klimacie. Warto wymienić również „Remedy”, bo śpiewa w nim nie Jared, a jego brat Shannon. To również, obok inspirowanego muzyką The Police „Rescue Me”, utwór oparty na gitarze.  


Na koniec należy dodać, że większość argumentów przeciwko tej płycie nie wzięła się znikąd. Całość jest popowa do granic możliwości. Jednak jeśli komuś taki kierunek w muzyce Thirty Seconds To Mars nie przeszkadza, to powinien bawić się całkiem dobrze. To muzyka bardzo komercyjna, ale również bardzo nośna. Jeśli jednak uważasz, że zespół najlepsze płyty stworzył na początku swojej kariery – trzymaj się z daleka.