wtorek, 17 stycznia 2017

Metallica - Hardwired...To Self-Destruct

Po wysłuchaniu „Hardwired” byłem przekonany, że całość będzie brzmieć jak lepsze „Death Magnetic”. Kolejny singiel był już jednak inny. Głównie za sprawą refrenu, który po prostu nie pasował do charakteru wymienionej wcześniej płyty. Żaden z tych utworów nie pokazywał jednak z czym tak naprawdę słuchacze będą mieli do czynienia. Czy więc wypuszczenie akurat takich kompozycji przed premierą całości było dobrym zagraniem? Patrząc z perspektywy czasu – jak najbardziej.

Zacznijmy jednak od aspektów technicznych. Materiał został podzielony na dwie części. Jest to dużą zaletą – niektóre dokonania tego zespołu potrafiły zmęczyć swoją długością. Tutaj ten problem nie istnieje, ponieważ po odsłuchaniu pierwszej płyty mamy czas na chwilę odpoczynku. Do plusów należy zaliczyć również brzmienie. Znowu trzeba odnieść się do „Death Magnetic”, które na tym polu po prostu zawodziło. „Hardwired... To Self – Destruct” nie popełnia błędów poprzednika i w większości przypadków brzmi jak... „Load” oraz „Reload”.
Czy to dobrze? Tak, ponieważ kilka utworów można by bez problemu umieścić właśnie na tych albumach. Przykładem niech będzie „Am I Savage?”, który wyróżnia się ciężką partią gitary lub „ManUNkind”, będący chyba najlżejszym elementem całej płyty. W trochę innych klimatach, ale również hardrockowy, jest… „Murder One”, stworzony dla Lemmy'ego Kilmistera z Motorhead. Co cieszy, każdy z tych kawałków prezentuje wysoki poziom. Dlatego nie ma tu mowy o zapychaczach, których na „Reload” było całkiem dużo.
Na albumie znajdują się też utwory heavymetalowe oraz thrashowe. W tym gronie mamy jedną nie do końca udaną kompozycję. „Here Comes Revenge” powinien być zdecydowanie bardziej dopracowany pod względem wokalu. Reszta na szczęście została pozbawiona takich wpadek. Szczególnie wyróżnia się tutaj „Spit Out The Bone”. Wielu fanów uznało nawet, że to najlepszy kawałek zespołu od długiego czasu. Trudno się z nimi nie zgodzić, bo takiego thrashu nie grali oni przynajmniej od „... And Justice For All”. Warto zainteresować się również „Halo On Fire”, które posiada spokojną zwrotkę oraz interesujący śpiew (ten fragment w którym James Hetfield krzyczy „Fast! Is Desire” jest niesamowity).
Podsumowując – płyta posiada pewne wady, ale nie przeszkadzają one w odbiorze całości. Jestem zachwycony, ponieważ nie spodziewałem się, że Metallica wróci do rockowych klimatów. Dlatego od momentu premiery włączam sobie ten album prawie codziennie. I patrząc na naszą listę sprzedaży to nie tylko ja jestem zadowolony z „Hardwired... To Self – Destruct”. Kto by się spodziewał, że po tylu latach Metallica znowu będzie na szczycie?



Recenzja ukazała się w drugim numerze Misz-Maszu studenckiego. Czasopismo znajduje się tutaj: http://idi.ujk.edu.pl/wp-content/uploads/2017/01/Misz-masz_2.pdf