wtorek, 8 września 2015

Serj Tankian - Imperfect Harmonies

 Płyta, którą przez długi czas nie mogłem po prostu zrozumieć. Pierwszy odsłuch, w czasie kiedy album dopiero co miał swoją premierę, zakończył się tragicznie. Ba! Tragicznie to mało powiedziane. Byłem zły, że ktoś taki jak Tankian śpiewa cieniutkim głosikiem, choć powinien drzeć ryja jak za czasów System of A Down. Albo przynajmniej nagrać coś podobnego do poprzedniego wtedy „Elect The Dead”. Jednak Serj wybrał inną drogę. I patrząc na to wszystko teraz, myślę, że to była bardzo słuszna decyzja.
Już pierwsze dwa utwory pokazują, że jest inaczej. Jednak nie odbiegają jeszcze aż tak drastycznie od wcześniejszego dokonania. Choć słychać, że przeważają orkiestrowe brzmienia z dodatkiem elektroniki, to jednocześnie są na swój sposób rockowe. Takie połączenie starego z nowym, które doskonale wprowadzi słuchacza do dalszej części płyty. Która już bez żadnego udawania pokazuje jaki jest charakter „Imperfect Harmonies”. Delikatne, pełne niepokoju, zwrotki prowadzące do niespodziewanie wręcz popowego refrenu. „Deserving?”, do którego najbardziej nie mogłem się przekonać, teraz jest utworem który w pełni rozumiem. Każde słowa tego utworu idealnie wręcz wpasowują się do muzyki. Refren jest popowy, bo taki ma być – oddaje szczęście z miłości, o której jest mowa. Nic innego tutaj nie mogło się znaleźć, to by zepsuło całą wymowę!
Podobnie jest dalej! „Beatus” jest utworem spokojnym, przepełnionym cichą rozpaczą spowodowaną utratą ukochanej osoby, którą bohater wciąż kocha. Gdy nadchodzi mostek na chwilę zmienia się klimat, robi się trochę bardziej doniośle i głośniej. A potem wracamy do poprzedniego stanu... Słowem – niesamowite.
To nie jest oczywiście tak, że każdy utwór traktuje o tym samym. Tankian naprawdę postarał się, by poruszyć wiele ważnych dla niego tematów. „Peace Be Revenged” przykładem. Zmusza do refleksji nad naszym sposobem życia, w którym niszczymy naszą planetę, nie myśląc nawet o skutkach naszego zachowania. Albo „Borders Are...”poruszająca już bardziej polityczne tematy. Jednak o tekstach nie będę się za bardzo rozpisywał. Każdy rozumie je na swój sposób, a ja swojej interpretacji nie chcę nikomu narzucać. Jedyne dodam, że warto się nad nimi chwilę zastanowić, bo są naprawdę ciekawe.
Wracając do muzyki, zaznaczę, że jej poziom na albumie jest naprawdę bardzo wysoki. Kiedyś czytałem wywiad, w którym przez chwilę był poruszany temat tej płyty i artysta przyznał się, że w przeciwieństwie do promowanego wtedy „Harakiri” nad piosenkami zawartymi tutaj naprawdę długo pracował. To słychać. Każdej piosence poświęcono naprawdę dużo czasu. Połączenie elektroniki, rocka i symfonicznych brzmień w taki nietypowy sposób musiało być naprawdę ciężko pracą. Pracą udaną, trzeba wspomnieć. Najlepszym tego przykładem jest „Electron”, chyba mój ulubiony utwór, oraz „Left of Center”, który jest... całkowicie rockowy. Mimo tego, że pasuje w każdym calu do całości albumu! I to jedyny numer, który przekonał większość fanów od razu. Nie jest to jednak dziwne, najbardziej przypomina wcześniejsze dokonania.
Kończąc swoją recenzję należy przejść do końca płyty. Zamykający utwór, „Wings of Summer” gdzie po raz kolejny słychać wokal żeński (pierwszy raz można było go usłyszeć w „Beatus”), mi przez tytuł kojarzy się zawsze z letnią porą roku. I chyba wtedy najlepiej mi się go słucha. Jednak zawsze twierdzę, że to jest jeden z najlepszych utworów kończących naprawdę udane dzieło.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz