czwartek, 10 września 2015

Korn - The Paradigm Shift

Gdy zespół rozpoczął pracę nad tą płytą myślałem, że wiem co mnie czeka. Po "The Path of Totality" nie spodziewałem się niczego niezwykłego. Ot, zwykłego albumu i nic więcej. Średniaka z kilkoma fajnymi momentami, do którego po miesiącu praktycznie przestanę wracać. Jednocześnie próbowałem sobie wmówić, że się mylę i Korn pokaże na co go naprawdę stać. I takie stanowisko prezentowałem, choćby w zwykłej rozmowie ze znajomymi. Co zaskakujące, tym razem to ta optymistyczna wersja okazała się prawdą. 
"Prey for Me" słusznie został umieszczony na samym początku. To doskonały otwieracz, pełny energii, idealnie nadający się do występów na żywo. Pokazuje także, że płyta już na starcie zdecydowanie odbiega od współpracy z producentami muzyki elektronicznej z 2011 roku. Jest rockowo, a wszystko brzmi zdecydowanie lepiej. Następnie mamy jeden z singli promujących album. Szczerze przyznam, że "Love and Meth" to jeden z najlepszych utworów Korna. Jest jednocześnie bardzo mroczny (co dodatkowo uwypukla teledysk), a zarazem niesamowicie przebojowy. Szczególnie widać to w refrenach, gdzie wokalista wspiął się na wyżyny swoich możliwości.
Jeśli już dotknąłem tematu przebojowości – każda piosenka na „The Paradigm Shift” jest bardzo chwytliwa. Ta wymieniona wyżej chyba najbardziej ze wszystkich, jednak reszta nie odbiega za bardzo od ustawionego przez nią poziomu. Dużą rolę pełni tutaj brzmienie, które jest bardzo wygładzone. Nie powinno to dziwić, rolę producenta objął Don Gilmore, który wcześniej pracował m.in. z Linkin Park oraz... Avril Lavigne. Na ten aspekt dużo osób narzekało, jednak według mnie odwalono tutaj naprawdę porządną robotę – mimo takiego zabiegu czuć ciężar i moc. To, czego brakowało temu zespołowi od długiego czasu (pomijam tutaj „III: Remember Who You Are”, bo uważam, że to był „wypadek” przy pracy).
Pochwały muszą ominąć „Never Never” - jedyny na liście, którego nie trawię. Jest maksymalnie popowy, posiada tekst tak prosty, że aż głupi i do tego ten „dubstep” (mało się znam na tym rodzaju muzyki, ale to jest taka parodia dubstepu). Dodatkowo, tutaj produkcja naprawdę zaszkodziła – kawałek jest po prostu mdły. Nie rozumiem dlaczego taka sytuacja zaistniała, bo „Spike In My Veins” oraz „Lullaby for a Sadist” zostały napisane przez tę samą osobę, czyli Jonathana Davisa, pełniącego rolę wokalisty. Pierwszy jest niezwykle udaną kompozycją, która wcześniej została już wykorzystana w innym projekcie. Tutaj zmieniono aranżację, co dodało tylko smaku całości. Drugi urzeka spokojniejszym nastrojem oraz nietypowym śpiewem.

Na szczęście „Never Never” to jedyny słaby punkt albumu. Reszta, od Prey for Me” do It's All Wrong” (z miłą dla ucha partią basu i niezwykle pesymistycznym tekstem – tak, to jest tutaj zaletą!) trzyma wysoki poziom. Naprawdę polecam.


1 komentarz:

  1. Takie małe sprostowanie - pierwsza wersja "Spike In My Veins" prawdopodobnie została stworzona nie tylko przez Jonathana, ale także przez Noisia. Ale był to utwór używany przez J Devila (czyli inny projekt Jonathana Davisa), a także nie mam pewności, czy te informacje o współpracy z kimś innym są w 100% pewne, dlatego nie odnotowałem tego w tekście wyżej. To tak na wypadek, gdyby ktoś zauważył jakąś niezgodność, czy coś w tym stylu :).

    OdpowiedzUsuń