Nie
przepadam za kupowaniem mini-albumów. Dla czterech lub pięciu
utworów nie opłaca mi się nawet wyciągać portfela z kieszeni.
Dodajmy, że czasami część materiału zawartego na takiej płycie
(lub nawet całość!) trafia później na pełnoprawny album. Jednak
zdarzyło się dwa razy, że zmieniłem zdanie. Dlaczego? Bo
znalazłem na półce sklepowej coś wyjątkowego. Na przykład
„Broken” Nine Inch Nails.
„Pinion” rozpoczyna album... i czy mi się wydaje, czy to
naprawdę jest tak cicho? Zawsze pomijam ten utwór, gdy słucham tej
płyty z odtwarzacza. Muszę mocno zwiększyć dźwięk, żeby
cokolwiek usłyszeć! To powoduje kolejny problem, bo następny
kawałek ma już odpowiednią głośność. Przeszkadza to również
dlatego, że to dobra kompozycja, którą aż żal pomijać. To tylko
krótki wstęp (naprawdę krótki, bo trwa trochę ponad minutę),
ale w udany sposób wprowadza w industrialny klimat, który jest już
obecny w „Wish”. Już po tym kawałku można zauważyć, że
nastąpiła duża zmiana w porównaniu z poprzednim albumem. Tam
mieliśmy rock z synthpopem, tutaj mamy prawdziwy metal (połączony
z elektroniką, oczywiście). Słychać już styl charakterystyczny
dla tego „zespołu”*.Z tą różnicą, że jest on bardziej
agresywny niż na późniejszych wydawnictwach. Widać to w następnym
„Last”, a przede wszystkim w „Happiness In Slavery”. Tam
złość dosłownie wylewa się z głośników. Na płycie znajduje
się spokojniejszy „Help Me I Am In Hell” ,ale moim zdaniem on
tylko buduje odpowiedni, niezbyt przyjazny nastrój. Jeśli już
szukać różnić to w „Gave Up”, bo jest najbardziej
chwytliwy... oraz w dwóch coverach, o których nie ma mowy z tyłu
opakowania. Znajdują się na 98 i 99 pozycji (numery od 7 do 97
wypełnia tylko i wyłącznie cisza) i zostały wykonane idealnie.
Gdybym nie wiedział, że „Suck” został nagrany przez Pigface,
ciężko byłoby mi zauważyć, że to nie jest utwór Nine Inch
Nails. Przy „Physical (You're So)” (autorstwa Adama Anta) nie
miałem takiego problemu, ale to w żaden sposób nie wpływa na moją
ocenę.
Dla mnie „Broken” to pierwsze wielkie dzieło Trenta Reznora. Dla
niektórych może być ciężka w odbiorze, ale polecam przesłuchać
to kilka razy. Ten problem techniczny (który występował u mnie,
być może to problem z egzemplarzem) może przeszkadzać, ale nie na
tyle, by zrezygnować z zapoznania się z albumem. To muzyka, której
nie robi nikt inny. A na pewno nie na takim poziomie.
* Napisałem „zespół”, bo tam za wszystko odpowiada głównie jedna osoba, czyli Trent Reznor. Później użyłem już słowa projekt, bo to bardziej pasuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz