środa, 16 września 2015

Nine Inch Nails - Broken

Nie przepadam za kupowaniem mini-albumów. Dla czterech lub pięciu utworów nie opłaca mi się nawet wyciągać portfela z kieszeni. Dodajmy, że czasami część materiału zawartego na takiej płycie (lub nawet całość!) trafia później na pełnoprawny album. Jednak zdarzyło się dwa razy, że zmieniłem zdanie. Dlaczego? Bo znalazłem na półce sklepowej coś wyjątkowego. Na przykład „Broken” Nine Inch Nails.
„Pinion” rozpoczyna album... i czy mi się wydaje, czy to naprawdę jest tak cicho? Zawsze pomijam ten utwór, gdy słucham tej płyty z odtwarzacza. Muszę mocno zwiększyć dźwięk, żeby cokolwiek usłyszeć! To powoduje kolejny problem, bo następny kawałek ma już odpowiednią głośność. Przeszkadza to również dlatego, że to dobra kompozycja, którą aż żal pomijać. To tylko krótki wstęp (naprawdę krótki, bo trwa trochę ponad minutę), ale w udany sposób wprowadza w industrialny klimat, który jest już obecny w „Wish”. Już po tym kawałku można zauważyć, że nastąpiła duża zmiana w porównaniu z poprzednim albumem. Tam mieliśmy rock z synthpopem, tutaj mamy prawdziwy metal (połączony z elektroniką, oczywiście). Słychać już styl charakterystyczny dla tego „zespołu”*.Z tą różnicą, że jest on bardziej agresywny niż na późniejszych wydawnictwach. Widać to w następnym „Last”, a przede wszystkim w „Happiness In Slavery”. Tam złość dosłownie wylewa się z głośników. Na płycie znajduje się spokojniejszy „Help Me I Am In Hell” ,ale moim zdaniem on tylko buduje odpowiedni, niezbyt przyjazny nastrój. Jeśli już szukać różnić to w „Gave Up”, bo jest najbardziej chwytliwy... oraz w dwóch coverach, o których nie ma mowy z tyłu opakowania. Znajdują się na 98 i 99 pozycji (numery od 7 do 97 wypełnia tylko i wyłącznie cisza) i zostały wykonane idealnie. Gdybym nie wiedział, że „Suck” został nagrany przez Pigface, ciężko byłoby mi zauważyć, że to nie jest utwór Nine Inch Nails. Przy „Physical (You're So)” (autorstwa Adama Anta) nie miałem takiego problemu, ale to w żaden sposób nie wpływa na moją ocenę.
Dla mnie „Broken” to pierwsze wielkie dzieło Trenta Reznora. Dla niektórych może być ciężka w odbiorze, ale polecam przesłuchać to kilka razy. Ten problem techniczny (który występował u mnie, być może to problem z egzemplarzem) może przeszkadzać, ale nie na tyle, by zrezygnować z zapoznania się z albumem. To muzyka, której nie robi nikt inny. A na pewno nie na takim poziomie.

* Napisałem „zespół”, bo tam za wszystko odpowiada głównie jedna osoba, czyli Trent Reznor. Później użyłem już słowa projekt, bo to bardziej pasuje.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz