czwartek, 12 listopada 2015

Thin Lizzy - Thunder and Lightning

Nie zastanawiałem się długo nad wyborem tego albumu. Myślałem już od jakiegoś czasu, by umieścić tutaj coś o Thin Lizzy. A dlaczego akurat ta płyta? Ponieważ ten zespół poznałem między innymi przez cover „Cold Sweat” (mowa o wykonaniu Megadeth z albumu „Super Collider”). Spodobał mi się, więc przesłuchałem całą płytę z której oryginał pochodzi. Innym powodem mojej decyzji jest to, że z pozostałych albumów znam tylko kilka utworów, więc głupotą byłoby opisywanie czegoś o czym ma się prawie zerowe pojęcie. No to jak już wszystko wiadomo, to czas przejść do muzyki.
Tak się jakoś złożyło, że prawie wszystkie najlepsze utwory zostały umieszczone w pierwszej połowie płyty. Do szóstego numeru mamy do czynienia z czymś naprawdę udanym. Tytułowa i zarazem otwierająca kompozycja zachwyca niezłą melodią i chwytliwym refrenem. Podobnie można napisać o „ This Is The One”. Z kolei „The Sun Goes Down” urzeka nas spokojnym klimatem i wpasowującą się w całość solówką na gitarze. Jednak jeśli chodzi o ten ostatni element to prym tutaj wiedzie, wspominany już na wstępie, „Cold Sweat”. To co wyprawiają w nim gitarzyści po prostu musi robić wrażenie. Szczególnie właśnie solo jest tutaj czymś wybitnym. Niestety dalej nie jest aż tak dobrze jak być powinno. „Someday She Is Going To Hit Back”, „ Baby, Please Don't Go” oraz „Bad Habits” odstają od reszty. Są niezłe, ale czuć, że poziom się obniżył. Takie wrażenie potęguje również ułożenie utworów na albumie. Wymienione kompozycje następują po tych lepszych i dodatkowo tracą przez to na wartości. Jednak to w żadnym wypadku nie są złe piosenki. Problem w tym, że powinny dorównywać reszcie.
Sytuacja wraca do normy przy „Heart Attack”. Ponownie zespół pokazuje najwyższą formę i w wielkim stylu zamyka cały album. Pochwalić należy tutaj głównie pomysł na wokal. A szczególnie za wprowadzenie w kilku miejscach chórków, które tylko wzmocniły przekaz.

To udane dzieło ma do zaoferowania bardzo wiele. Niech ten mały spadek jakości was nie zrazi. Album warto odsłuchać od początku do końca. Może nawet nie będzie wam tutaj nic przeszkadzało? Jest przecież szansa, że będziecie mieć inne zdanie. Ale żeby się tego dowiedzieć, to trzeba przesłuchać. Pewnie większość już się za to zabrała zanim się urodziłem, ale hej! Ja zapoznałem się z „Thunder and Lightning” dopiero dwa lata temu, więc ktoś taki jak ja na pewno istnieje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz