Nie
zastanawiałem się długo nad wyborem tego albumu. Myślałem już
od jakiegoś czasu, by umieścić tutaj coś o Thin Lizzy. A dlaczego
akurat ta płyta? Ponieważ ten zespół poznałem między innymi
przez cover „Cold Sweat” (mowa o wykonaniu Megadeth z albumu
„Super Collider”). Spodobał mi się, więc przesłuchałem całą
płytę z której oryginał pochodzi. Innym powodem mojej decyzji jest to, że
z pozostałych albumów znam tylko kilka utworów, więc głupotą
byłoby opisywanie czegoś o czym ma się prawie zerowe pojęcie. No
to jak już wszystko wiadomo, to czas przejść do muzyki.
Tak
się jakoś złożyło, że prawie wszystkie najlepsze utwory zostały
umieszczone w pierwszej połowie płyty. Do szóstego numeru mamy do
czynienia z czymś naprawdę udanym. Tytułowa i zarazem otwierająca
kompozycja zachwyca niezłą melodią i chwytliwym refrenem. Podobnie
można napisać o „ This Is The One”. Z kolei „The Sun Goes
Down” urzeka nas spokojnym klimatem i wpasowującą się w całość
solówką na gitarze. Jednak jeśli chodzi o ten ostatni element to
prym tutaj wiedzie, wspominany już na wstępie, „Cold Sweat”. To
co wyprawiają w nim gitarzyści po prostu musi robić wrażenie.
Szczególnie właśnie solo jest tutaj czymś wybitnym. Niestety
dalej nie jest aż tak dobrze jak być powinno. „Someday She Is
Going To Hit Back”, „ Baby, Please Don't Go” oraz „Bad
Habits” odstają od reszty. Są niezłe, ale czuć, że poziom się
obniżył. Takie wrażenie potęguje również ułożenie utworów na
albumie. Wymienione kompozycje następują po tych lepszych i
dodatkowo tracą przez to na wartości. Jednak to w żadnym wypadku
nie są złe piosenki. Problem w tym, że powinny dorównywać
reszcie.
Sytuacja
wraca do normy przy „Heart Attack”. Ponownie zespół pokazuje
najwyższą formę i w wielkim stylu zamyka cały album. Pochwalić
należy tutaj głównie pomysł na wokal. A szczególnie za
wprowadzenie w kilku miejscach chórków, które tylko wzmocniły
przekaz.
To
udane dzieło ma do zaoferowania bardzo wiele. Niech ten mały spadek
jakości was nie zrazi. Album warto odsłuchać od początku do
końca. Może nawet nie będzie wam tutaj nic przeszkadzało? Jest
przecież szansa, że będziecie mieć inne zdanie. Ale żeby się
tego dowiedzieć, to trzeba przesłuchać. Pewnie większość już
się za to zabrała zanim się urodziłem, ale hej! Ja zapoznałem
się z „Thunder and Lightning” dopiero dwa lata temu, więc ktoś
taki jak ja na pewno istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz